Minął pierwszy dzień zrzucania oponki. Poszło nieźle – zjadłem 1740 kcal i nie kładę się spać głodny. Jadłem też smacznie. Ale po kolei.
Obiecałem, że napiszę, jaką będę stosował dietę celem pozbycia się brzusznej otyłości. A więc… bardzo prostą i pozwalającą jeść co chcę i kiedy chcę. Nie wierzycie?
W mojej diecie są “jedynie” dwa ograniczniki – kaganiec kaloryczny (maksymalnie 2101 kcal na dobę) oraz odpowiednia ilość białka (2 gramy na kg masy ciała). Pierwszy – wiadomo – chcemy schudnąć. Białko natomiast przyda się do budowy masy mięśniowej. Niestety tłuszcz podczas ćwiczeń nie zamienia się bezpośrednio w mięśnie. Pierwszy trzeba spalić, drugie – zbudować. Całą resztę, pisząc brzydko, olałem. Czyli pory posiłków i tzw. zdrowe jedzenie. Dlaczego? Ano dlatego, żeby dieta nie stałą się katorgą, a zmianą łatwą do wprowadzenia. Żeby można było zjeść schabowego, pizzę czy napić się piwa. Ma być ujemny bilans energetyczny, a nie przymus jedzenia sałaty i kurczaka. Również pory jedzenia będą u mnie różne. Nie lubię się kłaść spać głodny, za to nie muszę jeść śniadania. Podobno to wbrew dietetycznym zasadom, ale na zdrowy chłopski rozum – co za różnica, czy zjem 2 tys. kcal w jednym posiłku czy w pięciu? Matematycznie żadna.
W obliczeniach zastosowałem aplikację Fitatu, która zresztą dziś przeszła “chrzest” i zliczyła moje pierwsze posiłki. Przydała się też elektroniczna waga.
Odpalając Fitatu, podajemy swoje podstawowe dane oraz cel, który chcemy osiągnąć. Ja wpisałem, że w ciągu trzech miesięcy chcę schudnąć 6,3 kg bez ćwiczeń. Oprócz płci, wieku, wagi i wzrostu podaje się także poziom aktywności fizycznej. Wpisałem “bardzo niska” oraz brak treningów. Te oczywiście będą, ale jako dodatkowy spalacz. Chciałem, by Fitatu pokazywało mi, ale mogę zjeść bez nich – by móc chudnąć.
Wyszło, że dziennie mogę zjeść 2101 kcal. Wchodząc w zakładkę “cele dzienne”, można ręcznie wpisać, ile mam zjeść białka, tłuszczu czy węglowodanów. Dane zaczerpnąłem z zasad robienia “masy” na siłowni. A te są dość proste.
Białko: ok. 2 g na 1 kg masy ciała na dobę
Tłuszcze: przyjąłem 24 proc. zapotrzebowania kalorycznego/dobę
Węglowodany: reszta bilansu kalorycznego
W jednym z kolejnych wpisów szczegółowo wyjaśnię te wyliczenia. Tymczasem wystarczyło pomnożyć gramy białka przez moją wagę (86,3 kg), wpisać w rubrykę tłuszcze 24 proc. i w rubrykę węglowodany tyle, ile brakowało do 100 proc. Wyszło, po zaokrągleniu, tak:
A teraz… czy udało się te cele osiągnąć? Prawie. Wśród zjedzonych potraw znalazła się pizza, zwyczajny obiad z ziemniakami, kurczakiem i pomidorem ze śmietaną (ale 9 proc.), a nawet… szklanka cydru, który mi został jeszcze z dni bezdietowych. W sumie wyszło mi 1740 kcal, w tym: 139 gramów białka, 31 gramów tłuszczu i 245 gramów węglowodanów. Tak na oko – wypadałoby dołożyć białka i zdjąć nieco “węgli”. Generalnie jednak nie jest źle – zobaczymy jutro.
Tymczasem pozdrawiam was i zastrzegam – nie jestem dietetykiem ani lekarzem, nie znam też efektu moich eksperymentów. Postanowiłem jednak, że będę liczył i jadł tak, jak z reguły każdy “kombinuje”. Jeśli chcecie powielać – to na własną odpowiedzialność. Dobranoc – wcale niegłodny sprawnypo40.
W kolejnym wpisie co nieco o ważeniu i porcjowaniu. Idzie to w miarę szybko, a gwarantuje super dokładne wyliczenia.
Dodaj komentarz